Nevada. Las Vegas. Miasto, które nigdy nie zasypia. Miasto, gdzie prawo stanowe pozwala na legalny hazard. Stan, do którego przyjeżdżają mieszkańcy innych stanów i całego świata, by poczuć szeroko rozumianą rozrywkę i więcej swobody. Miasto, które powstało na środku pustyni, ale które swym fenomenem przyciąga ludzi z całego świata. Przyjechaliśmy w dzień i wtedy Las Vegas wygląda jak każde inne miasto, dopiero, gdy zapada zmrok, rozbłyska tysiące hotelowych neonów, bajecznie oświetlając ulice. Bo Las Vegas to tak naprawdę hotele. Ale nie są to takie zwykłe hotele. To małe miasta w mieście.Kombinaty rozrywki i zbytku. Chcesz poczuć się jak w Wenecji? Nie ma sprawy, zajrzyj do hotelu Venetian. Całe piętro poprzecinane jest kanałami, po których co rusz pływają gondole, a gondolierzy nucą swoje pieśni. Uliczki wyłożone brukiem, dookoła knajpki, muzyka. Nie byłeś w Paryżu? Nie ma sprawy, wieżę Eiffle'a zobaczysz przy hotelu Paris. Na zwiedzanie i odpoczynek poświęciliśmy dwa dni. I jedną noc. Zatrzymaliśmy się na betonowym kempingu w samym centrum Las Vegas, tuż obok hotelu Circus Circus. Wieczorem poszliśmy na słynne show, wybraliśmy przedstawienie Cirque du Soleil, na którym niestety dopadł mnie chyba w końcu jet lag, bo całe przespałam ku zgorszeniu amerykańskich sąsiadów z rzędu obok. A potem jeszcze najlepsze Mojito, jakie piłam w życiu, w hotelu ociekającym złotem Bellagio i obowiązkowo gra na jednorękim bandycie. Straciłam od razu całego 1 dolara, choć przyznaję pokusa dalszego grania była duża i w sumie już mniej się dziwię tym wszystkim ludziom przegrywającym tam tysiące dolarów.