Z Santa Rosa pojechaliśmy do Fort Sumner, odwiedzić muzeum i grób słynnego zabijaki Billego the Kida. Potem pojechaliśmy do nad wyraz kiczowatego Roswell, gdzie rzekomo w 1947 roku lądowali kosmici. Całe miasteczko żyje nadal tym wydarzeniem, wszędzie spotykamy ufoludki, nawet McDonald jest w kształcie latającego spodka. Szybko stamtąd uciekamy, tym bardziej, że temperatury przekraczają 42 stopnie, tak więc jedyne o czym marzę, to dojechać na kemping i zanurzyć się w basenie. Na kempingu KAO pod Carlsbad jesteśmy pierwszymi gośćmi z Polski i jednymi z pierwszych z Europy. Kemping bardzo przyjemny, mimo, że cienia raczej brak i nic nie zapowiada, że spotka nas tam coś nadzwyczajnego. Okazuje się, że po zmroku miejsce te odwiedzają nietoperze, ale jestem w stanie przyzwyczaić się do latających mi nad głową stworzeń. Ale to jeszcze nic, po chwili w odległości paru metrów od nas zauważamy spacerujące na kamiennych ścieżkach olbrzymie tarantule. Są wielkości męskiej dłoni, owłosione i przerażające. I spacerują sobie koło nas, jak gdyby nigdy nic. Nie ruszamy więc się po ciemku już o krok od kampera, a nogi wolę trzymać na ławce, żebym nie musiała używać mojego zakupionego na Allegro zestawu do wyciągania jadu pająków i skorpionów.