wtorek, 28 czerwca 2011

Dzień 14 Chimayo,Taos

Żadna banda Meksykanów nie napadła nas w nocy, mogliśmy więc rano wyruszyć dalej. Naszym celem najpierw było Chimayo, miejsce największych masowych pielgrzymek w Stanach. Mała kapliczka, która zasłużyła na miejsce świętego miejsca, w którym następują ozdrowienia, po tym jak jakiś farmer wykopał tu w XIXw. płonący krucyfiks. Obsypaliśmy się świętą ziemią, jak każe tradycja i ruszyliśmy do Taos, pozdrowić Julie Roberts, która ma tu swój dom. Juli Roberts nie spotkaliśmy, Taos za to, to taka miniatura Santa Fe, pochodziliśmy po uliczkach, zjedliśmy pyszne meksykańskie tacos i pojechaliśmy dalej. Niestety spóźniliśmy się do głównej atrakcji Taos, Pueblo, i Indianie nie chcieli wpuścić. W drodze do Santa Rosa trafiliśmy na olbrzymią ulewę. Czegoś takiego się nie spodziewałam w gorącym i suchym Nowym Meksyku. Deszcz padał może z pół godziny, ale nie dało się prowadzić kampera, bo widoczność była zaledwie na parę metrów, ulice zamieniały się momentalnie w rwące rzeki. Przeczekaliśmy na parkingu przy Walmartcie. Później doczytaliśmy w przewodniku, że takie ulewy tu się zdarzają, a także błyskawiczne powodzie, przed którymi wszędzie są ostrzeżenia. Wydaje się to nieprawdopodobne, bo jesteśmy przecież prawie na pustyni, jest koszmarnie sucho i gorąco, a deszcz to ostatnia rzecz, której tu się można spodziewać.

Chimayo


Taos