Jedziemy na granicę meksykańską do Aqua Prieta. Kampera zostawiamy po stronie amerykańskiej, a granicę przechodzimy na piechotę. Nikt od nas nie chce żadnych dokumentów, obok kilometrowa kolejka samochodów zarówno w jedną, jak i druga stronę. Po drugiej stronie zderzenie kultur, brud na ulicach, porozbijane butelki, jakieś typy spod ciemnej gwiazdy. Tu Meksyk na pewno nie wygląda zachęcająco, tym bardziej, że słyszeliśmy, że akurat w Aqua Prieta ginie najwięcej ludzi z rąk ulicznych gangów. Po godzinie wracamy na stronę amerykańską i teraz przechodzimy pełną kontrolę paszportową wraz z dokładnymi pytaniami, po co byliśmy w Meksyku, co wwozimy itp, okazuje się, że brakuje jakiś pieczątek wjazdu, więc musimy czekać. W końcu udaje się nas odprawić, z ulgą jestem z powrotem w Stanach. Potem kierujemy się w stronę górniczego miasteczka Bisbee, miasteczka, które kiedyś było najbogatszym miasteczkiem południowo-zchodniej części Stanów. Bisbee żyło z wydobywania miedzi, do dziś widać resztki jego świetności, przepiękne stare budynki i hotele, które pewnie kiedyś tętniły życiem. Dziś Bisbee upodobali sobie hipisi i artyści, więc co krok widać tu artystyczne dusze. Bardzo mi się podobało, szczególnie malutkie galerie, w których właściciele opowiadali historię swojego życia.